środa, 15 lutego 2012

Knock Knock!
Who’s there?
Doughnut!
Doughnut who?
Doughnut worry it is just a joke!

TAKI TAM ŚMIESZNY AMERYKAŃSKI ŻARCIK. Knock knock jokes są tu baardzo powszechne. I oczywiście są one wersją polskiego PUK PUK KTO TAM ?

Dzisiaj 14 luty, podobno dzień zakochanych. Jako, że Stany są chyba najbardziej skomercjalizowanym krajem świata (nie jestem pewna jak to jest u naszych wschodnich sąsiadów typu Chiny, czy Japonia), Walentynki nie mogły obejść się bez wielkiego huku. W szkole było bardzo słodko i uroczo, prawie każdy rozdawał ciasteczka, czekoladki, różyczki, prezenciki i różne, inne badziewia :) Co do dekoracji, zauważyłam parę domów przystrojonych wdzięcznie różowym kolorem, a u mojej amerykańskiej przyjaciółki zastałam ogromny bukiet czerwonych balonów z helem. Ja, aby wczuć się w atmosferę tego święta, postanowiłam sprezentować mojej rodzince muffinsy własnej roboty, które wyszły znakomicie. I to by było na tyle z mojej celebracji. Chyba, że obejrzenie filmu (btw ŚWIETNEGO) można zaliczyć do "świętowania". Jeśli jeszcze nie widzieliście "Wojownika", gorąco polecam!

Czas ostatnio leci bardzo szybko, już połowa lutego za nami. Od piątku mam ferie, co prawda tylko tygodniowe, ale lepsze to niż nic. W piątek jadę na narty do New Hampshire, wracam w poniedziałek. Na kolejne dni nie mam konkretnych planów. Zapewne będę się spotykać ze znajomymi, oglądać filmy, chodzić na siłownię i także muszę ogarnąć parę spraw. A po feriach będzie już koniec lutego i nowy miesiąc.
Szczerze mówiąc, nie mogę już sie doczekać wiosny. Choć tak naprawdę zima jeszcze do nas nie dotarła (temperatury są cały czas powyżej zera + totalny brak śniegu), to i tak marzy mi się już chociaż te 15 stopni, słońce i chill out.

Na angielskim zaczęliśmy czytać "Catcher in the rye", czyli "Buszującego w zbożu", którego pierwszy raz przeczytałam w gimnazjum, jako obowiązkową lekturę. Jako, że pokochałam tę książkę, jakoś rok temu, może ponad, przeczytałam ją ponownie. I teraz znowu mam okazję, tyle że tym razem w języku angielskim, co w końcu nie jest dla mnie wyzwaniem, a przy okazji dzięki znajomości polskiej wersji, uczę się bardzo dużo nowych słówek.
W wolnych chwilach czytam "Holes" Louis'a Sachar'a. Jeśli macie wolną chwilę to bardzo polecam, nawet do przeczytania w języku angielskim, gdyż słownictwo nie jest bardzo wymagające, a zawsze jest to dodatkowa okazja do nauki języka.

I jak zwykle mix zdjęć z przeciągu prawie pół roku w stanach :)

1
Happy Valentine's Day przed jednym z domów
2
om nom nom FANDZIO
3
w grudniu miałam okazję znaleźć się na festiwalu Karola Dickensa w Port Jefferson, Long Island. stąd śmiesznie przebrani ludzie.
4
koncert chóru, także Port Jefferson, Long Island.
5
converse zawsze i wszędzie
6
centrum domu czyli kuchnia
7
moja ulica
8
i moje liceum
9
pewnego wieczoru, jeśli dobrze pamiętam, w okolicach thanksgiving
10
latająca Kelsey

xx

1 komentarz: